Na początek...
Pomysł na prowadzenie bloga wpadł mi do głowy stosunkowo niedawno, jednak dopiero teraz mając trochę wolnego wzięłam się do realizacji tego przedsięwzięcia.
Nawet nie bardzo wiem jak zacząć... Może od krótkiej historii jak gdzie, kiedy i po co.
Jak widać od razu swojego bloga poświęcam ćwiczeniom i co chyba ważniejsze - motywowaniu do nich i do trwania w postanowieniach. Sama od zawsze miałam kontakt z ruchem w różnej postaci, dlatego nie wyobrażam sobie swojego życia bez sportu. Nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu. Od kiedy zaczęłam trzecią klasę podstawówki tańczę: na początku chodziłam bo chodziłam, potem stało się to moją pasją i przyzwyczaiło mnie do systematyczności. Tańczę do teraz i mogę spokojnie uznać, że to kocham.
Pierwsze próby ćwiczenia i biegania podjęłam gdzieś tak w pierwszej/drugiej klasie gimnazjum, ale nie było to nic regularnego ani nic na dłuższą metę. Przełom nastąpił w połowie trzeciej gimnazjum i tak ćwiczę już ponad rok.
Najpierw "Skalpel" z Chodakowską (szczerze nienawidzę tego treningu, ale trzeba przyznać, że dał efekty), potem Mel B, pod koniec wakacji przekonałam się do biegania. Na jesień poczułam, że to trochę za mało i zaczęłam ćwiczyć tabatę (polecam, polecam, polecam!). Tylko, że w pewnym momencie i to okazało się za mało. Przerzuciłam się na dużo dłuższe i bardziej męczące treningi. Ostatnio zwariowałam na punkcie kick boxingu. Idealny sposób na spalenie kalorii i wyrobienie mięśni. Chyba właśnie wtedy odezwało się we mnie to coś, co sprawiło, że fitness tak jak taniec, stał się moją pasją. Wtedy też wpadł mi do głowy pomysł, że może ćwiczenia to właśnie coś z czym chciałabym móc połączyć przyszłość.
Gdzieś po drodze (jakie to typowe...) zaczęłam też interesować się zdrowym odżywianiem (czy ktokolwiek spodziewał się czegoś innego na końcu tego zdania?). Wyrzucanie słodyczy z mojego jadłospisu trwało dłuuuuugo... Bo chyba z rok, albo nawet ponad. To i tak krótko biorąc pod uwagę ile potrafiłam ich kiedyś pochłonąć za jednym razem. Teraz już pozostaje niewzruszona. Nawet gdy ktoś je przy mnie moją ulubioną czekoladę. Silna wola została wytrenowana.
Na dzień dzisiejszy ćwiczę średnio godzinę dziennie, opracowałam sobie treningi złożone z różnych filmików, rozwijam wszystkie mięśnie równomiernie a nie tylko jedną partię (choć tak to się zaczęło - bez przerwy brzuch, brzuch, brzuch, brzuch). Jestem zadowolona z siebie i tego co osiągnęłam swoją ciężką pracą. Wierzę w to, że można wszystko jeśli się tego bardzo chce. Droga jest często ciężka, ale musi być ciężko żeby potem mogło być pięknie. Tak jest ze wszystkim. Obojętnie do jakiego celu się dąży jedno jest pewne: trzeba być wytrwałym. Dlatego mam marzenie żeby zostać kiedyś trenerem personalnym i powoli, małymi krokami będę zmierzać do osiągnięcia tego celu. Póki co: założyłam bloga.
Pierwszy post na nim, co prawda dość krótki, chciałabym poświęcić najbardziej aktualnemu tematowi - Wielkanocy.
Osobiście jest to dla mnie czas kiedy trochę zwalniam tempo. Co nie znaczy, że przestaję ćwiczyć! Intensywność treningu pozostaje ta sama, ale robię sobie częściej przerwy, żeby mięśnie mogły się dużo spokojniej niż zwykle zregenerować.
Mimo licznych uwag "na święta możesz sobie odpuścić" itp. itd. słodyczom i ciastom mówię zdecydowane NIE. Wyrabiam natomiast swoją (przynajmniej) miesięczną normę jeśli chodzi o jajka i sałatki. Dzisiejszy dzień tak samo jak poniedziałek, od rana należy do tych siedząco-jedzących, ale wieczorem cisnę Kick boxing i może jakieś rozciąganie. Minimum 40 minut. Ale najpierw zdecydowanie mój brzuch musi chwilę odpocząć…

A Wy jak tam? Ćwiczycie czy odpuszczacie sobie?
Nawet nie bardzo wiem jak zacząć... Może od krótkiej historii jak gdzie, kiedy i po co.
Jak widać od razu swojego bloga poświęcam ćwiczeniom i co chyba ważniejsze - motywowaniu do nich i do trwania w postanowieniach. Sama od zawsze miałam kontakt z ruchem w różnej postaci, dlatego nie wyobrażam sobie swojego życia bez sportu. Nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu. Od kiedy zaczęłam trzecią klasę podstawówki tańczę: na początku chodziłam bo chodziłam, potem stało się to moją pasją i przyzwyczaiło mnie do systematyczności. Tańczę do teraz i mogę spokojnie uznać, że to kocham.
Pierwsze próby ćwiczenia i biegania podjęłam gdzieś tak w pierwszej/drugiej klasie gimnazjum, ale nie było to nic regularnego ani nic na dłuższą metę. Przełom nastąpił w połowie trzeciej gimnazjum i tak ćwiczę już ponad rok.
Najpierw "Skalpel" z Chodakowską (szczerze nienawidzę tego treningu, ale trzeba przyznać, że dał efekty), potem Mel B, pod koniec wakacji przekonałam się do biegania. Na jesień poczułam, że to trochę za mało i zaczęłam ćwiczyć tabatę (polecam, polecam, polecam!). Tylko, że w pewnym momencie i to okazało się za mało. Przerzuciłam się na dużo dłuższe i bardziej męczące treningi. Ostatnio zwariowałam na punkcie kick boxingu. Idealny sposób na spalenie kalorii i wyrobienie mięśni. Chyba właśnie wtedy odezwało się we mnie to coś, co sprawiło, że fitness tak jak taniec, stał się moją pasją. Wtedy też wpadł mi do głowy pomysł, że może ćwiczenia to właśnie coś z czym chciałabym móc połączyć przyszłość.
Gdzieś po drodze (jakie to typowe...) zaczęłam też interesować się zdrowym odżywianiem (czy ktokolwiek spodziewał się czegoś innego na końcu tego zdania?). Wyrzucanie słodyczy z mojego jadłospisu trwało dłuuuuugo... Bo chyba z rok, albo nawet ponad. To i tak krótko biorąc pod uwagę ile potrafiłam ich kiedyś pochłonąć za jednym razem. Teraz już pozostaje niewzruszona. Nawet gdy ktoś je przy mnie moją ulubioną czekoladę. Silna wola została wytrenowana.
Na dzień dzisiejszy ćwiczę średnio godzinę dziennie, opracowałam sobie treningi złożone z różnych filmików, rozwijam wszystkie mięśnie równomiernie a nie tylko jedną partię (choć tak to się zaczęło - bez przerwy brzuch, brzuch, brzuch, brzuch). Jestem zadowolona z siebie i tego co osiągnęłam swoją ciężką pracą. Wierzę w to, że można wszystko jeśli się tego bardzo chce. Droga jest często ciężka, ale musi być ciężko żeby potem mogło być pięknie. Tak jest ze wszystkim. Obojętnie do jakiego celu się dąży jedno jest pewne: trzeba być wytrwałym. Dlatego mam marzenie żeby zostać kiedyś trenerem personalnym i powoli, małymi krokami będę zmierzać do osiągnięcia tego celu. Póki co: założyłam bloga.
Pierwszy post na nim, co prawda dość krótki, chciałabym poświęcić najbardziej aktualnemu tematowi - Wielkanocy.
Osobiście jest to dla mnie czas kiedy trochę zwalniam tempo. Co nie znaczy, że przestaję ćwiczyć! Intensywność treningu pozostaje ta sama, ale robię sobie częściej przerwy, żeby mięśnie mogły się dużo spokojniej niż zwykle zregenerować.
Mimo licznych uwag "na święta możesz sobie odpuścić" itp. itd. słodyczom i ciastom mówię zdecydowane NIE. Wyrabiam natomiast swoją (przynajmniej) miesięczną normę jeśli chodzi o jajka i sałatki. Dzisiejszy dzień tak samo jak poniedziałek, od rana należy do tych siedząco-jedzących, ale wieczorem cisnę Kick boxing i może jakieś rozciąganie. Minimum 40 minut. Ale najpierw zdecydowanie mój brzuch musi chwilę odpocząć…

A Wy jak tam? Ćwiczycie czy odpuszczacie sobie?



Jeju! ��❤ Skąd bierzesz motywację?��
OdpowiedzUsuńKiedyś znalazłam gdzieś taki cytat: "Jeśli myślisz, że nie dasz już rady wyobraź sobie, że patrzy na Ciebie osoba, która w Ciebie nie wierzyła." I przyznam szczerze, że właśnie ci "nieżyczliwi" są dla mnie największą motywacją. Choć to może trochę dziwnie brzmi, ale tak jest. Poza tym biorę motywację z tego, że chce pokazać i udowodnić samej sobie, że jeśli postawiłam sobie jakiś cel to się nie ugnę i go zrealizuję!
Usuń